Mój organizm w końcu przyzwyczaił się do miejsca, w którym się znajduje. Wreszcie mogłam zasnąć o normalnej porze i obudzić się wyspana. Cudowne uczucie :) Ten odcinek pomimo iż na znacznej wysokości, której nigdy wcześniej w życiu nie doświadczyłam, okazał się całkiem przyjemny i niewymagający, jak dwa ostatnie. Lower Pisang to całkiem cywilizowane miasteczko. W niektórych hotelikach można nawet skorzystać z internetu. Znając realia azjatyckiego internetu - to pewnie strata kasy. Tym razem zatrzymaliśmy się w fantastycznym miejscu. Dotarliśmy w miarę wcześnie. Po południu miałam ochotę wdrapać się do Upper Pisang dla poprawy aklimatyzacji, ale pierdoła odradzał mi to twerdząc, że nie zdążę wrócić przed zmrokiem. Postanowiłam więc pozwiedzać okolicę. Wieczorem wszyscy zgromadzili się wokół piecyka. Przezabawny właściciel hoteliku zaproponował nam film o jednej z tragedii jaka rozegrała się w Himalajach. Po którejś próbie udało się uruchomić telewizor :) I znowu o ironio!!!! Nie po to świadomie od kilkunastu lat nie oglądam telewizji, nie po to przyjechałam cieszyć się z odcięcia od cywilizacji, aby główną atrakcją wieczoru stało się oglądanie telewizji :) Dość późno po zmroku do naszej wesołej gromadki przy piecu dołączyło trzech Niemców. Panowie dotarli do jeziora Tilicho, jednak ze względu na chorobę wysokościową musieli zawrócić. Przy tej okazji usłyszałam o tragedii, jaka się rozegrała na szlaku wiodącym do jez. Tilicho, gdzie duża grupa ludzi zginęła dosłownie prę kroków od celu :( Przez resztę wieczora oglądałam ich przepiękne zdięcia jez. Tilicho. Przy okazji było dużo śmiechu, bo nasz przezabawny gospodarz opowiadał nam wiele śmiesznych anegdot.