Londyn - w opałach :(

No to jesteśmy. Z lotniska do Londynu można dojechać busem. Tylko trzeba go wcześniej znaleźć... O jest. Za bilet w sylwestrową noc bez wcześniejszego bukowania 10 GBP. Nasz kolega poinformował nas, że musimy dotrzeć do Victoria Station, tam złapać pociąg do High Wycombe, a z tamtąd nas odbierze. Do Londynu wjechałyśmy punkt 24:00. W tym czasie był pokaz fajerwerków nad Tamizą. Całe 6 min show. Wsiadłyśmy do metra - pustki w środku, pustki na ulicach. No cóż może tu nie obchodzi się hucznie Nowego Roku. W sylwestrową noc przejazd londyńskim metrem jest za darmo. Nie polecam jednak tego środka transportu w ścisłym centrum, ponieważ aby do niego wsiąść trzeba liczyć się z ogromnymi utrudnieniami. Jeszcze gorzej jest wysiąść, prawie niemożliwe :) Aczkolwiek bardzo ciekawe doświadczenie i na długo zostanie w mojej pamięci. Dojechałyśmy do Centrum. Ooooo! Wszyscy chyba są tutaj. Milion ludzi chcących wsiąść do metra i my dwie wysiadające. Siłą rzeczy nie miałyśmy szans. Jednak jakimś cudem udało nam się wysiąść. Ale nie, nie to jeszcze nie koniec wrażeń. Idziemy na dworzec, po drodze mijamy rozbawione towarzystwo biegające boso w sukienkach na ramiączkach, kiedy mi uszy odmarzają. Swoją drogą zawsze mnie fascynowało to jak Brytyjczcy są zahartowani i odporni na mrozy. Na stacji pytamy o pociąg do High Wycombe. Nie ma takiego pociągu i nigdy nie było. Ok, trzeba zadzwonić do kolegi. Niestety brak kontaktu z bazą :( No i zaczynają się schody. Uprzejma Pani w informacji poleciła pojechać nam na inną stację metra skąd odjeżdża pociąg. Aby wejść do metra to trzeba chyba poczekać do południa. No nic to czekamy. Nadal milion ludzi wsiadających do metra. Matki z maleńkimi dziećmi przenoszące wózki nad bramkami, zalane w trupa laski dokonujące przeglądu spożytego podczas wieczoru alkoholu na schodach. Po pół godz. udało się.

Komentarze (0)