Wczorajszej nocy nie mogłam zaliczyć do najlepszych. W środku nocy obudził mnie potworny hałas. Ktoś dobijał się do naszego hotelu, dość długo się dobijał i pewnie obudził wszystkich nie tylko w hotelu ale i w okolicznych domach. Później obudził mnie przeraźliwy chłód. Tego dnia okazało się, że mój śpiwór jest za cienki na temperatury panujące w nocy powyżej 3000 metrów. Po śniadaniu wybraliśmy się dla poprawy aklimatyzacji na pobliskie wzgórze. Nadal czułam się fantastycznie na tej wysokości. Po zejściu pospacerowałam po różnych zakątkach miasta. Jest w nim szkoła, muzeum, kino, w którym wyświetlają film "Siedem lat w Tybecie", piekarnia, punkt medyczny, w którym można posłuchać wykładów o chorobie wysokościowej. Zmęczona tym chodzeniem wróciłam do hotelu na obiad. Po obiedzie postanowiłam zaszaleć. Mając na uwadze, że przez najbliższe 2 dni nie będzie szans nawet na lodowatą kąpiel, zamówiłam wiadro wrzątku. Pełen luksus!!! Rozkosz z kąpieli w ciepłej wodzie bezcenne :) Mogłam też poprać pozostałe rzeczy, z prania których zrezygnowałam wczoraj. Późnym popołudniem spotkałam Vincenta. Zaczął nieśmiało wypytywać mnie o mojego przewodnika. Otwarcie mu powiedziałam, że strasznie mnie wkurza, ale w tej chwili niewiele mogę na to poradzić. Od słowa do słowa okazało się, że nie tylko mnie wkurza, ale pozostałych ludzi też. Przy okazji dowiedziałam się, że nocny hałas jaki słyszałam, wszyscy zawdzięczaliśmy mojemu przewodnikowi. Vincent proponował mi pożegnać się z pierdołą i dalej wędrować z nim. Powiedziałam, że muszę to wszystko przemyśleć na spokojnie. Wieczorem poprosiłam właściciela hotelu o kołdrę, żeby nie marznąć tak jak wczoraj. Pomimo panującej wokół ciszy w głowie miałam straszny hałas. Moja intuicja dziś już na mnie krzyczała, abym pożegnała się z pierdołą. Jeszcze wczoraj myślałam, że może z jakiegoś powodu jestem do niego uprzedzona, a dziś okazało się, że nie tylko ja mam jego towarzystwa już serdecznie dość.