W Moskwie już tak wesoło nie było. Ledwie wysiadłam z samolotu, a obsługa lotniska czekała na mnie pokrzykując po rosyjsku, że mam się spieszyć. Nie miałam pojęcia, że właś nie zostałam wytypowana do biegu na dwa kilometry z przeszkodami. Po przejściu kontroli bezpieczeństwa jeden Pan nawet nie pozwolił mi spakować swoich rzeczy tylko spojrzał na zegarek, wskazał kierunek biegi i życzył powodzenia. Do pokonania miałam trasę dwóch terminali. Więc trzymając spodnie, aby mi nie opadły, bo nawet nie zdżąyłam zapiąć paska, a po trekkingu trochę schudłam, pobiegłam do wyznaczonego wyjścia. Co chwilę nawyływano osoby z mojego samolotu, więc nie byłam ostatnia. Droga zdawała się nie mieć końca. W ostatniej chwili z rozwianym włosem wbiegłam do samolotu :D. Swoją drogą musiałam wyglądać przekomicznie: spóźniona, z paskiem od spodni w ręku, potarganymi włosami, twarzą w kolorze hebanu i białymi śladami wokół oczu (efekt uboczny dużych okularów). Ale co tam :) Ważne, że zdążyłam i za dwie godz. będę w domu :)