Miejsce tak nas zauroczyło, że postanowiliśmy wrócić tam za dnia. W świątyni spędziliśmy kilka godzin obserwując przepływające, niezwykle barwne tłumy. Towarzystwa dotrzymywał nam stary Sikh, który opowiadał o świątyni i ich religii. W porze obiadowej zabrał nas do świątynnej stołówki. Sikhowie słyną z dobroczynności i przy świątyni działa wielka stołówka. Każdy, bez względu na wyznanie, jeżeli czuje się głodny może tam przyjść i zostanie nakarmiony. Przy wejściu dostaje się talerz, łyżeczkę, miskę i wchodzi się do ogromnej sali jadalnej. Na podłodze rozłożone są chodniki. Kiedy weszliśmy zaczęłam się rozglądać, gdzie by tu się rozgościć i zobaczyłam machającego do mnie Hindusa, który zajął dla mnie miejsce. Usiedliśmy po turecku i czekaliśmy na obiadek. W pewnym momencie pojawiła się obsługa lokalu z metalowymi wiaderkami z zieloną pacią i wielką chochlą. W pierwszej kolejności na moim talerzu wylądowala owa zielona pacia, później z drugiego wiaderka biała pacia, następnie w misce pojawiła się woda z czajnika (miejmy nadzieję, że była chociaż przegotowana). Pan, który zajął mi miejsce poinstruował mnie, żebym złożyła ręce i wtedy pojawiły się w nich placki ciapati z wielkiego kosza. W kompleksie świątynnym jest też miejsce gdzie można przenocować. Po posiłku posiedzieliśmy jeszcze trochę w świątyni. Tym razem towarzyszyło nam 2 sikhów.